środa, 12 września 2012

Ślęża - pierwsze podejście

No dobra czas na jakiś tekst z tripu na bajku....


Wrocław 26.05.2012/27.05.2012
Ślęża - pierwsze podejście
Lepiej kolarką czy górskim? :)
Ślęża - pierwsza górka jaką ujrzałem i utożsamiłem z Wrocławiem.
Widuje ją jak zmierzam do pracy, jak wracam do Wrocławia oraz za każdym razem jak znajduje się na dachu fabryki przy której budowie mam przyjemność pracować.
Masyw Ślęży jest to najbliżej położone wzniesienie od Wrocławia, lecz nie to sprawia, że jest dla mnie tak interesujące.
Swoim wyglądem oraz elementem charakterystycznym jakim jest wieża nadajnikowa przypomina mi inną górkę, która jest mi szczególnie bliska.
Mowa o Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich.
Każdego dnia pracy jadąc autostradą kieruję swój wzrok na szczyt Ślęży.
Uczucie wyzwania wibruje ze strony wzniesienia, lecz nie wzniesienia określonego liczbą 718 m.n.p.m., a osobowego tworu dumnie wznoszącego się nad otaczającymi go równinami.
Każdego dnia pracy, dwa razy dziennie wyzwanie z jego strony spotyka się z moim zapewnieniem..."ZDOBĘDĘ CIĘ"...


Jest sobota, leniwy poranek, odsypianie po porannym podwiezieniu siostry na dworzec. Padło zobowiązanie wyprawy, pogoda dopisuje, brak innych konkretnych planów, trzeźwość w normie... brak większych wymówek... więc do dzieła.
Ważna wyprawa, nie tylko dla tego, że pierwsza poza miasto, ale głównie z powodu długiej absencji w ogóle w dziedzinie górskich tripów. Duże oczekiwania, trochę słusznych obaw pod kierunkiem kondycyjnym.
W piwnicy ogarnia mnie mały dołek, jak uświadamiam sobie jak bardzo zaniedbałem swego bajka. Generalnie wszystko działa, ale jest takie niedopieszczone, niedopolerowane...
Pakujemy rowery w naszego żuczka i wio na górki:) Kierunek Sobótka - baza wypadowa.


Na miejscu, czyli na parkingu pod Wieżycą, następuje rozpakowywanie bajków. Obok przejeżdża jakiś koleś... inny kozak również szykuje sprzęt... kątem oka staram się rozpoznać  cóż to za maszyna.
Wskok na ramę.  Od samej bazy lekko pod górkę, więc pierwszy kryzys :) Szybka motywacja żony i dalej pod schronisko Kamienne Siodło.
Fajne uczucie być na dwóch kółkach w terenie.
Po paruset metrach podjazd pod pierwszy rozjazd szlaków... i małe konfuzjon...Dawaj prosto na niebieski... Troche dziwne bo na mapie brak niebieskiego, tylko jakiś fioletowy. No to na czarny...Tylko w którą stronę... Jakieś niebieskie kropki na dodatek. Już sam nie wiem... Zresztą nieważne, oby szlakiem, oby w głąb, oby szybciej.
No to pod górę. Ech, ruch okropelnie wielki, ale przebijamy się. Kukam na mapę, szukam gdzie odbija fioletowy szlak rowerowy... Jedziem, jedziem a tu nic... Czy to z mapą coś nie tak, szlaki się zmieniły, czyja już tak wypadłem z jazdy na orientację z mapą.
Spory niesmak.
Żona mi słabnie, morale ogólne spada. Chwila na przegrupowanie. Szybkie studia nad mapą z licencjonowaną geografką:) Przegląd sił, chęci i możliwości. Na szczyt licząc się z holowaniem sprzętu, szybki zjazd na bazę, czy taka se płaska przejażdżka.


Aby dzień nie był stracony ładujemy na przejażdżkę czarnym do przecięcia szlaków, a następnie czerwonym w dół licząc na fajny zjazd na Sulistrowice, Zalew, asfalt i baza. Pod warunkiem, że rzeczywistość z mapą się nie rozjedzie.
Ładnie, choć pod górkę i trochę monotonnie. Co dziwne ruch zmalał prawie do zera. Mały postój, fotka, podjeździk, postój, fotka. Jeszcze jeden podjazd i czerwonym w dół :) Kwintesencja podjazdu to nie szczyt, a zjazd :)
Jest, jest jest... jest kamieniście... ale w dół :)


Zapinka kasku i sruuu. Trochę techniki, więcej techniki, jeszcze więcej techniki i wolniej, dobra..stop...lekki zawód.


Dobra jeszcze jedno podejście. Wolno, wolniej, szybciej... i ciach!!! W dół, bez hampli!!!
Kilkadziesiąt metrów technicznego zjazdu, małe wybicie na kamieniu, przeskok nad zwaloną kłodą i hampel!!!
ufff... jakieś 10 sekund innego świata... i całe te nieszczęścia mijają:)
Jednak nie, nie odpuszczę...zdobędę to.


Może nie dzisiaj, może nie jutro, może nie następnym razem... ale zdobędę!!! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz