piątek, 1 marca 2013

Bieszczady 2007_dzień 1


IV rok studiów - długi weekend majowy - idealny czas na niezapomniany wypad studencki.
Wraz z przyjaciółmi z pokoju akademika ( piąte piętro rządziło :) zaplanowaliśmy sobie majowy wyjazd w Bieszczady. Ze względu na bardzo napięty grafik studenta Politechniki :) udało nam się wygospodarować tylko 3 dni na wycieczkę.
Wszyscy, jak przystało na swój wiek w parach - jeden z przyszłą żoną, drugi z dziewczyną, a trzeci, czyli ja z rowerem.
Mój plan był prosty - w pierwszy dzień pojeździć, jeździć w drugi dzień i trochę pojeździć w dzień trzeci.



W praktyce wyszło następująco: pierwszy dzień ze względu na dość wyczerpującą podróż, pokręciłem się po okolicy, z czego wyszła nawet fajna wyprawa, dzień drugi to był ten właściwy, planowany skrupulatnie w "zaciszu" akademickiego pokoju, długaśny trip, dzień trzeci jak się okazało pozostał nam tylko na szybkie odwiedzenie Soliny, ale to też można było robić z siodła mojego bajka.

Podróż oczywiście pociągiem, nocą, żeby nie marnować cennych chwil wolności przed sesją.

Ostatnie przygotowania w dzień wyjazdu polegały na eliminowaniu zbędnych rzeczy, co by było miło ale i wygodnie.

Pokój  w akademiku i zestaw "must have"
Podróży pociągiem jakoś nie wspominam najgorzej.



Podróż w królewskim towarzystwie.

Jeszcze krótki odcinek autobusem i jesteśmy na miejscu.
Akurat zaplanowana przez nas trasa dojazdu zawierała przesiadki i małe przerwy pomiędzy :)
Miejscem docelowym była miejscowość Baligród i coś w rodzaju schroniska młodzieżowego o odpowiednim standardzie i cenach dla grupy żaków.

Po dotarciu na miejsce i zakwaterowaniu się, szybki przegląd sprzętu i wyrusz na pokręcenie po okolicy.

Wypoczęty i zmotywowany - ze zdjęcie wcale nie wynika, że było max 5 stopni powyżej zera :)

Plan był taki, że w Michawie złapie Niebieski Szlak i zrobię małe kółko wpadając ostatecznie w Szlak Zielony w miejscowości Rabe.

Początek jak zaplanowałem, przełamując zimno wtargłem na szlak rozgrzewając się nieco.

Pierwszy ambitniejszy podjazd na końcu którego czekała mnie nagroda...
...w postaci pierwszych naprawdę pięknych widoków.
Podniecony tymi widokami, pokręciłem gdzieś w złą stronę nawet nie wiem kiedy, spostrzegłem się dopiero, jak dłuższy odcinek nie było oznaczenia na żadnym z drzew.


A że byłem dobrze przygotowany jak na studenta, to sobie wyciągnąłem kompas i przy kanapce na pieńku określiłem swoje położenie.


W momencie jak zbliżałem się do tej białej plamki, odkryłem coś, co siedzi mi w głowie do tej pory i już chyba na zawsze uczucie to będzie łączyło się ze wspomnieniami z Bieszczad. Stara opuszczona kaplica/cerkiew/kościół, cokolwiek to było, wywołało u mnie takie ciarki na plecach jak jeszcze nic.
Nie jestem w stanie zlokalizować tego miejsca na mapie, ale obrazy w głowie są jak żywe.

...złamany krzyż...zupełnie jak w kawałku KSU - Moje Bieszczady.

Poprzez sporą szczelinę w ścianie, dostałem się do środka, a wtedy szok!! obiekt stojący w szczerym polu, nikogo w zasięgu wzroku, a w środku palące się znicze... 




...malowidła na ścianach, jak na szalejącą wilgoć w środku zachowały się nadzwyczaj dobrze...


To było naprawdę coś... coś co nadało całym Bieszczadom niesamowity klimat i w następnych dniach tylko się potwierdzało.

Doszedłem do siebie jak chłód zaczął dawać mi się we znaki. Mapa - kompas - w stronę kwatery.
Wykręciłem gdzieś na jakiś asfalt


Próba sił :)
Na bazie, oczywiście ze znajomymi, wymiana wrażeń i próby rozgrzewania ciała czymkolwiek co kto miał.

Przytulnie, miło i wszystko pod ręką.
Jeszcze jak by wrażeń było mało, wybrałem się na mały spacerek wzdłuż szosy. Dotarłem po chwili na jakiś parking, gdzie znajdował się jakiś pomnik. Posiliłem się tym i owym i pomyślałem, że zrobię zdjęcie bo w ciemności nie bardzo widzę co to za pomnik - coś tam Karol Świerczewski - ...

Lampy błysk i ....


... pierdloe wracam na kwadrat !!! Toż to dopiero pierwszy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz